12-10-2011

Druga szczypta prywaty.

Magiczny wpływ Pękalskiego jest wielki. To on pokazywał piękno codziennych przedmiotów, ustawiał "kreskę", korygował pierwsze pociągnęcia pędzlem kogoś, kto dzisiaj jest architektem wnętrz. Właścicielka Pracowni projektowania wnętrz dominarchitektura Małgorzata Domin odnosi dziś sukcesy w konkursach architektonicznych (projekt budynku jednorodzinnego, biblioteki Muzeum Sztuki Współczesnej MOCAK w Krakowie), realizuje liczne projekty wystroju szerokiego spektrum wnętrz. A wszystko zaczęło się tu w Hoczwi, u Pękalskiego, mistrza sacrum i profanum.
Co przeważa w jej realizacjach? Ile w niej zostało z Pękalskiego, z jego nauk pod jabłonią? Oceńcie sami! Wystarczy zerknąć na http://dominarchitektura.pl.

Kontakt email z biurem dominarchitektura

27-03-2009

Szczypta prywaty.

Studio Halicz - oferujemy oprogramowanie dla hoteli i gastronomii SOHIS, projektowanie serwisów internetowych, systemy zarządzania treścią CMS, pozycjonowanie stron w wyszukiwarkach, audyty bezpieczeństwa.

17-12-2002

Gra Pękalskiego na rogu.

Był ci kiedyś zacny grajek, jak opowiadał Mickiewicz, co jak w róg zadął to wszyscy milkli. Graniem opowiadał o łowach, napełniał i ożywiał knieję. Dął tak potęznie, a dźwięk był tak donośny, że "...wszyscy myśleli, że on gra jeszcze, a to echo grało".
W Hoczwi wysłuchałem koncertu na rogu, koncertu, którego nie powstydziłby się Wojski. Róg był autetntyczny - prawdziwy wołoski róg pasterki, bez ustnika. Został wydobyty z ziemii i nie jest złoty (to z Wyspiańskiego).
Zaiste potężny to instrument, który w rękach mistrza nabiera życia. Zrazu cicho, krótko zakwilił. Z czasem dżwięk nabrał mocy, potężniał do bólu. Zdawało się, że nie jesteśmy już w galerii, lecz gdzieć na połoninie wśród pasterzy strzegących wołów. Modulowany dźwięk rogu tak swojski w tej scenerii, to sygnał dla pobratyńców, przekaz, który niesie informację: jesteśmy tu wśród gór na bezkresnej połoninie ponad dolinami, bliżej boga niż ludzi - czuwamy.
Moje skromne próby zagrania na rogu spowodowały po dużym zadęciu wydobycie cichutkiego szmeru. Im więcej się wytężałem, tym żałośniejsze dźwięki się wydobywały.
To smutne doświadczenie uczy pokory, pozwala dostrzec właściwe proporcje. Nie trzeba wyszukanych, wysublimowanych narzędzi aby stworzyć dzieło. Wystarczy mieć talent poparty wytężoną pracą aby osiągnąć sukces. Kunszt mistrza zadziwia, a podziw jest tym większy, im większa dysproporcja między prymitywizmem zastosowanych narzędzi, a doskonałością osiągniętego efektu.
Pękalski to potrafi.

30-08-2002
Pierwsza zaplanowana i zapowiedziana wizyta. Używając dyplomatycznej terminologii można by ją nazwać wizytą oficjalną. Jest godz. 10. Artystę spotykamy przy pracy. Tym razem maluje w siedlaczce postać Madonny z Dzieciątkiem.
Co to jest siedlaczka, do czego służyła? Niezawodny Pękalski udziela nam wyjaśnień. To drewniana, zaokrąglona łopatka służąca w gospodarstwie do nabierania zboża, mąki. Służyła również do wiania (skomplikowany proces technologiczny wykorzystujący prawa Newton'owskiej fizyki, w wyniku którego następuje oddzielenie ziarna od plew).
Dostrzegam dziwne zjawisko. Każdy z nas aby zrobić coś dobrze musi się skoncentrować na wykonywanej pracy, poświęcić jej całą swą uwagę. Uzyskany efekt jest proporcjonalny do wkłady pracy, poniesionego trudu. Z Pękalskim jest inaczej. Bawi nas rozmową, udziela wyjaśnień, uczy a równocześnie cały czas pracuje. Pędzel wykonuje szybkie, precyzyjne ruchy. Podczas rozmowy wyłania się namalowana postać, dłonie, stopy. Drewno przemawia. Jak to jest możliwe? Artysta udziela nam następujących wyjaśnień:
- Ja wiem co chcę zrobić, moją rękę prowadzi Anioł Stróż. Ja z nim rozmawiam, czasami proszę o pomoc, a on mi jej udziela. - Tu potoczyła się rozmowa na temat naszych niewidzialnych, osobistych opiekunów.
Jest też już nasz zamówiony Anioł, a nawet dwa Anioły. Którego wybrać? Ten ma surową, groźną minę. Ten zaś dobrotliwą, radosną, uśmiechniętą. Który jest nasz?
Uwagę zwracają również Madonny, a zwłaszcza jedna, ta zarobiona na oszwarze zaznaczonym ciosami siekiery drwala. Ona również jest nasza. Ta zachłanność przysparza nam kłopotów, ale czy podarunek może być nieszczery? Czy można kogoś obdarować żałując przekazywanego przedmiotu? Szybka decyzja. Madonna z Dzieciątkiem zostaje u nas. Będzie to nasz prezent dla nas. Anioł pójdzie do innego domu.
Czas szybko mija. Gościnna gospodyni częstuje nas domową szarlotką. Jest równie smaczna jak w zeszłym roku. Gawędzimy sobie. Gospodarz wciąż maluje w międzyczasie przyjmując innych gości. W pracowni Pękalskiego jest czasami jak na dworcu autobusowym: ktoś przyjechał, inny właśnie odjeżdża. Pomimo tego jest uroczo i trudno się rozstać. Czas miło i niestety szybko leci. Żal, że tak szybko. Do następnego spotkania.

23-08-2002
Blaski i cienie, spektakl światła i mroku, w którym głównym bohaterem były świece - to najważniejsze wydarzenia dzisiejszego spotkania.
U wejścia do galerii na ścianie pojawiła się brona. Cała w czerni kontrastuje z bielą ścian i chaotycznie rozmieszczonymi na niej świecami. Pekalski powoli zapala je i chociaż jest jasny dzień, dzięki narracji prowadzonej ciepłym, głębokim głosem buduje nastrój tajemniczości, niezwykłości przygotowując do mających nastąpić wydarzeń. Wchodzimy do galerii. O dziwo jest tu pełno prac pomimo wystawy w Stryszowie. Na poczesnym miejscu wisi "Ostatnia Wieczerza". Moją uwagę zwracają "grzecznie" poustawiane ławy o solidnej konstrukcji, w których pomimo najszczerszych chęci trudno dopatrzyć się kąta prostego. 10 cm brusy, masywne, ciężkie o obłych, nieregularnych kształtach wspierają się na nieproporcjonalnie cienkich patykach o bajecznych kształtach: diabelskie kopyto, czarci ogon. W efekcie pomimo masywności całość nabiera lekkości.
Zasiadamy na ławach prowadząc miłą rozmowę w towarzystwie Madonn, Pankratorów, Frasków (Chrystus Frasobliwy). Obok "Ostatniej Wieczerzy" wisi dzieża z namalowanym Dzieciątkiem. Dominuje biel podkreślona jeszcze przez umieszczoną tam świecę.
Artysta zapala ją, zamyka drzwi i ... gasi światło. W powstałych ciemnościach uwagę przykuwa jedyny jasny punkt - to oświetlone świecą wnętrze niecki z Dzieciątkiem, od którego bije łuna. Milkniemy z zachwytu. Po chwili Pękalski zapala kolejne świece. Tym razem na metalowych kratach umocowanych w drewnianym oknie. Świec jest kilka. Powoli rozpraszają mrok. Z mroku w oknie wyjawia się naturalnej wielkości tajemnicza sylwetka. Tak, to Chrystus tu zagląda. Jest wśród nas.
To wydarzenie przesłoniło dalszy ciąg spotkania. Zapala się światło, gasną świece i chociaż rozmowa jest bardzo ciekawa (Pękalski kolekcjoner pokazuje najciekawsze zgromadzone tu eksponaty), to w pamięci tkwi obraz bijącego światła od Nowonarodzonej Dzieciny i tajemniczego mężczyzny obserwującego nas dyskretnie przez zakratowane okno.

22-06-2002
Każde spotkanie w tym hoczwiańskim domu na rozstaju dróg pełne jest niespodzianek. Podobnie było i tym razem. Dokonałem kolejnego odkrycia. W tym domu uprawia się jeszcze jeden rodzaj sztuki: prastarej, zdrowej, smacznej sztuki... kulinarnej.
Pani tego domu poczęstowała mnie przepysznym czerwonym barszczem zakwaszanym cytryną i żeberkami z młodą kapustą "podbitą" wiejską śmietaną. Całość - palce lizać.
Zdrowa, naturalna kuchnia, proste, smaczne potrawy. Wszystko smakowało wybornie. Kusiła hipoteza: Dzieła sztuki stymulowane drażnieniem kubków smakowych. Intrygująca teoria. Codzienne łaskotanie podniebienia miałoby mieć wpływ na dzieła powstałe w pracowni? Okazało się niestety, że Pękalski jest na diecie Kwaśniewskiego :-)

Ostatnio powstało szereg interesujących prac, których niestety nie udało mi się zobaczyć. Bardzo wyrazisty św. Jan, przebity strzałami św. Sebastian. Miało też miejsce kontrowersyjne wydarzenie: "Ostatnia wieczerza" w świńskim korycie. Drewno przeżarte przez skiśniętą strawę, pogryzione zębami przez trzodę chlewną posłużyło do wykreowania Uczty Pańskiej. Zbyt oczywiste skojarzenia mogą być niezamierzoną prowokacją. Budziło to spore obawy autora, ale osiągnięty efekt zadawalał artystę.
Zobaczyłem stół z lipowego brusa. Wielki i kręty jak ten z grafiki "Droga". Będzie stał w pomieszczeniu nowej galerii na poddaszu.
Pękalski w pracowni na moją prośbę poszukiwał zdjęć swoich prac. Szukał na regale pełnym jakichś papierzysk. Po uprzątnięciu spod nóg rozpoczętych prac dotarł do półek z książkami. Coś tam wyciągał, zachwycał się odnalezionymi w cudowny sposób, od dawna poszukiwanymi przedmiotami. Każde znalezisko to skarb. Troskliwie odkładał je z powrotem. Z braku miejsca niesforne przedmioty z upodobaniem lądowały na podłodze, co wyzwalało jeszcze większe zaangażowanie poszukiwacza. W końcu w wyniku tych działań regał niebezpiecznie zatrzeszczał. To mógł być koniec poszukiwań z przyczyn tzw "niezależnych", ale na szczęście zdjęcia aniołów same trafiły do rąk Pękalskiego dopisując "happy end" tej historii.

01-06-2002
Spotkanie, którego nie było.
Do dobrych obyczajów cywilizowanych ludów należy powiadamianie gospodarzy o planowanej wizycie. Z drugiej strony nakłada to obowiązek wywiązania się ze złożonej obietnicy. Dla własnej wygody każde spotkanie z Pękalskim było nieplanowaną przygodą pełną niespodzianek.
W sobotę wybrałem się z taką niezapowiedzianą wizytą. Po przyjeździe spotkał mnie spory zawód - o dziwo nie zastałem nikogo.
Czarownica stała na swoim zwykłym miejscu. Z kapliczek zerkał Frasobliwy. Madonny czuwały nad opustoszałym domostwem, ale było tu jakoś pusto i obco. Niby wszystko wyglądało jak zwykle: plenerowe prace artysty, płodna jabłoń, pod nią stolik, ławeczki - w tym miejscu Dawid rzeźbił swoje diabły, a moje dzieci nieudolnie usiłowały nadać kształt ptaszków kawałkom drewna, a pomimo tego było tu pusto. Brakowało Gospodarza, jego głosu, opowieści, rozmów na przeróżne tematy.
Ta niespełniona wizyta u Pękalskiego dowiodła, że klimat tego miejsca pochodzi od gospodarza. Bez niego na podwórzu było jakoś inaczej, tak zwyczajnie.

25-05-2002
Dzisiaj u Pękalskiego dominowała czarownica, ta stająca na podwórzu. Objawiła się zrazu powitaniem mnie przez niezwykłego gościa intrygującymi słowami:
- Pan ma interesującą czaszkę, usłyszałem na dzień dobry.
To była pierwsza oznaka, zapowiedź tego, że dzisiaj w Hoczwi diabeł miesza ogonem.
Gość zaintrygował mnie rozmową na temat aparatu matematycznego stosowanego w teorii chaosu, by płynnie przejść do stwierdzenia, że informacja nie ginie w przyrodzie, zmienia się jedynie nośnik. Zaskoczony przytaknąłem rozmówcy nie zastanawiając się nad konsekwencjami. To zapisanej informacji nie da się usunąć, nawet poprzez jej nadpisanie?
Z przejażdżki rowerowej wrócił Dawid. Był między innymi w Bezmiechowej. To dzięki niemu mieliśmy relację z pierwszej ręki o nawiedzonej dziewczynie. Czarownica triumfowała.
Rozmowa cały czas kręciła się wokół tematów w rodzaju lewitacja, chiromancja, amulety, itd.
Nie starczyło czasu ani miejsca na anioły. Były jakieś zgaszone i nijakie.

20-05-2002
To była jeszcze krótsza wizyta: jajeczniczo - korzenioplastyczna. Mój niezapowiadany, poranny przyjazd nastąpił w porze śniadania - stąd jajecznica. Rozmawialiśmy, a raczej w biegu zamieniliśmy kilka zdań na temat planowanej wystawy korzenioplastyki w Stryszowie.
Ten rodzaj sztuki był modny w latach siedemdziesiątych i z tego okresu pochodzą prace artysty. Wystawa będąca w zamyśle jej twórców hołdem nieżyjącemu już Kazimierzowi Klichowi (wystawiane są również prace Marcina Łuczejko, ucznia Pękalskiego) stała się asumptem do rozważań na temat nieprzemijających wartości sztuki i zmienności mody, ludzkich upodobań, przemijania życia.
W pracowni zrobiło się jakby ciaśniej (to przecież niemożliwe bowiem tak wiele już było, a jeszcze jakby przybyło rozpoczętych prac)?

18-03-2002
To była krótka wizyta. Wszyscy się gdzieś spieszyli. Rozmowa też siłą rzeczy była krótka i chaotyczna. Poznałem w szczegółach tajniki technologii aniołow z opalanymi skrzydłami. Podziwiałem znakomite wyczucie materii, kunszt udzielania głosu słojom drewna.
Powstały pierwsze z nowego cyklu Patykowe Madonny. Dzieliłem z artystą wątpliwości budzone przez ekspetyment twórczych poszukiwań, których efektem był Chrystus z koroną cierniową z konarów (ilość powoduje tanienie osiąganego efektu).
Byliśmy w szkole. Oglądaliśmy prace wykonane przez uczniów (wielu z nich nie powstydziłby się profesjonalista). Szkoła ze swymi pracowniami plastycznymi oczarowały nas. Doszukaliśmy się w niej analogii do poterowskigo Hogwardu. Przeczytać o tym można w tekście "Hoczwiański Hogward".

09-03-2002
Wszystko wskazuje na to (wbrew zapewnieniom artysty), że cykl anielski ma się ku końcowi. Świadczą o tym rozłożone wszędzie w pracowni patyki. To przyszłe Madonny i Chrystuski.
- Proszę podać mi Madonnę, usłyszałem.
Bezradnie patrzę w kierunku wskazywanym przez wyciągniętą dłoń. Widzę TYLKO patyki. Jak się okazało chodziło o szczególnie powykręcany kawałek drewna, sponiewierany przez górski potok, ze sterczącymi wielkimi, zardzewiałymi gwoździskami.
- Tu będzie twarz. Ten sęk to złożone dłonie. Postać będzie wyrażała cierpienie będące metaforą wynaturzeń materiału i bólu zadanego przez ludzi, objaśnia twórca.
W tym momencie w kawałku drewna zobaczyłem oczyma Pękalskiego Madonnę. Ona tam naprawdę jest i czeka na spracowane dłonie artysty.
Wśród już wykonanych prac wyraźny dysonans - oleodruk w złoconych ramach.
- Przyniosła go pewna starowinka. Chociaż brak mi czasu, mam tyle rozpoczętych prac, nie potrafię odmówić. Przecież staruszka okazała mi wielkie zaufanie przynosząc swoją świętość do mnie aby podmalować ramę. Być może jej już niewiele życia zostało, dodaje po chwili z zadumą.
Wiem już jak wygląda Anioł Stróż mojej żony. Spotkałem go u Pękalskiego. Podarunek artysty bardzo ją wzruszył.
Zobaczyłem Joannę d'Arc. Jest dokładnie taka, o jakiej wcześniej słyszałem - może bardziej wyrazista, bo kolorowa.

03-03-2002
W fascynującym domu gdzie na podwórzu w sąsiedztwie kapliczek rozpanoszyła się czarownica, na rozstaju dróg vis à vis zabytkowej karczmy trwa remont.
Tematyka anielska nadal absorbuje artystę. Powstają kolejne prace anielskiego cyklu. Jeden z aniołów jest w wyraźny sposób wynaturzony - ma amputowane skrzydło.Czyim on jest aniołem stróżem?
Usłyszałem o Joannie d'Arc. Artysta trzymając w rękach kawałek drewna z przejęciem opowiada o sposobie wykorzystania faktury (wyraziście zarysowana twarz, postać w zbroi ma się roztapiać w płomieniach stosu; słoje drewna imitują płomienie).

01-03-2002
Ze źródeł dobrze poinformowanych dotarła wiadomość o zainteresowaniu wydawnictwa "Who is who" osobą Zdzisława Pękalskiego.