Spotkanie trzecie.

Gerlach, najwyższy szczyt Tatr – 2 654,4m. W górach jest zimno, pada śnieg. Jest ślisko, łańcuchy są mokre. Widoczność minimalna. Chodzenie po szlakach turystycznych staje się niebezpiecznie. Warunki atmosferyczne ciągle się zmieniają. Jeszcze rano, gdy wstały mgły było znośnie. Doliny zasnute chmurami. Dookoła gdzie tylko sięga wzrok, wystające z nich szczyty gór. Niezwykłe, a zarazem przyjemne uczucie, chodzić ponad chmurami. Tam jeszcze w środę był Paweł. Planuje powrót ze Słowacji do kraju przez Rysy. W piątek dopiero w godzinach popołudniowych dociera na szczyt. Najbliższe schronisko jest w Morskim Oku. To jeszcze kawał drogi. W każdej chwili może nastąpić gwałtowne załamanie pogody. Do zmierzchu zostało niewiele czasu.

Kolejny nudny, szary, pracowity dla chleba powszedniego tydzień powoli przechodzi w sobotę. Cały tydzień to oczekiwanie na nią. W końcu nadchodzi. Dzień rozpoczynam od telefonu do Pawła. Jest. Udało mu się szczęśliwie dotrzeć na nocleg do schroniska. To pierwsza pomyślna wiadomość w tym tygodniu. Jest chłodno +11° C, ale nie pada. To też dobra wiadomość. Realny wydaję się być oczekiwany wyjazd do Hoczwi. Cały tydzień, wszystko co się w nim wydarzyło przestaje być ważne. Czekają nas mile spędzone chwile. Będę mógł zapomnieć o codziennych problemach, oderwać się od nich. Wznieść na wyżyny sztuki. Spotkać się pod płodną jabłonią w ogrodzie na rozstaju dróg z Artystą w świecie pełnym Madonn i światków wyczarowanych jego wyobraźnią i utrwalonych dzięki jego talentowi. Będziemy rozmawiać. Znowu otworzą mi się oczy. Może będzie mi dane być zaproszonym do Galerii, zobaczyć “Ostatnią Wieczerzę”, “Całun”.
Jedziemy. Tym razem na trzecią wizytę wybieramy się we trójkę. Jest z nami Kubuś. Chce poznać pana Pękalskiego. Tyle już o nim słyszał. Ma dla niego prezent – stary, pordzewiały, pokrzywiony gwóźdź z podkładów kolejki wąskotorowej. Znalazł go na zeszłorocznej wycieczce do Duszatynia, gdy robił kupkę w krzakach w drodze do Mikowa. Ten swój skarb przechowywany w szufladzie wraz z innymi pamiątkami spontanicznie postanowił podarować panu Pękalskiemu, gdy z entuzjazmem opowiadałem o najnowszym, “niedzielnym” jego dziele -Jezusie Ukoronowanym starym psim łańcuchem i pokrzywionymi gwoździami i o tym, że różni ludzie przywożą mu różne, dziwne rzeczy.
W Hoczwi doświadczamy kolejnej miłej rzeczy. Robi się ciepło i to nie tylko od serdecznego przyjęcia przez gospodarza, ale słońce jakby mocniej tutaj świeciło. Idziemy do galerii. Okazuje się, że z wystawy wróciły wszystkie prace. Zaroiło się od słupowych kapliczek, w galerii trudno postawić nogę – wszędzie bezładnie leżą dzieła. Zobaczyłem “Ostatnią Wieczerzę”. Jest dokładnie taka, jak sobie wyobrażałem. Tak, namalowano ją na sponiewieranym blacie wiejskiego warsztatu. Jest deska na świeczki, jest Judasz bez twarzy. Przypominam sobie opowiedzianą historię. Kiedyś Judasz jak pozostali apostołowie miał twarz. Zapalona świeca przechyliła się w stronę malunku. Twarz Judasza została wypalona, znikła, srebrniki pozostały. Pękalski stwierdził, że widocznie tam ma być i jej już nie domalował. Zobaczyłem “Całun” w niecce. W Hoczwi jest taki sam jak ten Turyński.
Rozpoznawałem inne prace znane dotychczas ze zdjęć.

Córka nie ma dziś ochoty na malowanie. Razem z Kubusiem strugają ptaszki. Dostali po kawałku lipowego klocka. Zasiedli pod jabłonią. Dawid, prawa ręka mistrza, pomimo młodego wieku niezły już rzeźbiarz, pokazuje im jak należy trzymać narzędzia. Okazuje się, że nawet najmiększe drewno twardnieje, gdy niewprawna ręka usiłuje nadać mu pożądany kształt.

Idziemy zobaczyć Night Club. Tak, jest coś takiego w Hoczwi. To kilka kroków. W drodze powrotnej natrafiamy na autokar wycieczki gdzieś z Polski. Koniecznie chcą zobaczyć galerie. Gospodarz tłumaczy się z panującego tam bałaganu, wzbrania, lecz w końcu ulega.
Nieco później Pękalskiego odwiedza małokontaktowy, zarośnięty młodzieniec, o błędnym spojrzeniu, rozbieganych oczach. O czymś chwilę rozmawiają. Idą razem do pracowni. Po chwili chłopak wychodzi ucieszony z małą ikoną w ręku. Okazało się, że to leski narkoman, który ma mieć operację wątroby w Krakowie, prosił o wsparcie.
Artysta opowiada mi o alkoholiku, który chciał postawić dziękczynną kapliczkę w swoim ogrodzie. O Pękalskim usłyszał w TV. Przywiózł mu jakieś koryto, stare deski. Opowiedział o swojej 4 letniej abstynencji, o pokusach. Dostał kapliczkę i ona pewnie gdzieś teraz stoi na chwałę człowieka silniejszego od swoich nałogów.

Tego dnia spotyka i mnie bardzo miła niespodzianka. Artysta ofiaruje mi “Jezusa Zatroskanego”. Zapewnia, że to “niedzielne” dzieło (twarz malowana w ostatnią niedzielę) zrobił z myślą o mnie i dla mnie. Chciano je już kupić. Nie sprzedał. Ze wzruszenia zatyka mi oddech. Waham się czy mogę przyjąć ten dar, czym sobie zasłużyłem? Sam akt wręczenia ma jakąś magiczną wymowę. Pękalski coś mamrocze po ciuchu pod nosem. Słyszę tylko pojedyncze wyrazy. Brzmi to jak pożegnanie z kimś bliskim, zapewnienia: ...będzie Ci u nich dobrze, opiekuj się ich domem, błogosław im, przynieść szczęście... Pieszczotliwymi ruchami głaszcze Jezusa. Gdy mi go podał jakoś sam tak się ułożył. Trzymam jak największy skarb – niemowlę: głowa w zagięciu lewej ręki, prawa mocno przyciska do łona. Spotkało mnie wielkie wyróżnienie. Dostałem chociaż o nic nie prosiłem.
Żona tak mnie przywitała:
- Tak się cieszę, że go dostałeś. Tak rzadko coś dostajesz, bo nic nie chcesz i nic ci się nie podoba.
Istotnie, rzadko coś mi się podoba, jeszcze rzadziej sprawia radość. W pokoju, gdzie go powiesiliśmy na honorowym miejscu na ścianie, przejaśniało od naszych uśmiechów. Wszyscy są dla siebie mili. Sprawił to nowy mieszkaniec naszego domu.

***

Cały czas usiłowałem dowiedzieć się, dociec, kim właściwie jest Pękalski, jaki jest jego drugi – wewnętrzny świat. Patrzyłem na jego dzieła, słuchałem opowieści, obserwowałem w przeróżnych sytuacjach, podpatrywałem. Każda wizyta dostarczała nowych, cennych informacji. Za każdym razem wydawało mi się, że uchwyciłem sedno fenomenu niezwykłości twórczości artysty, że już wiem. Dzisiaj przyszła pora na odkrycie kolejnego obszaru artystycznej aktywności Pękalskiego. Rozmawiamy o wierszach. Mam przyjemność wysłuchać osobiście deklamowanych przez autora najnowszych wierszy zapisanych na jakiś świstkach, zanotowanych na skrawkach papieru płochych myśli twórczego uniesienia. Wiem już skąd się wziął profesjonalizm, gdy swego czasu cytował Fredrę (bigos tylko z wódką, bo można się pochorować – to gwoli przypomnienia puenty). Otrzymuję tomik wierszy “Z szuflady”, do którego artysta sam zaprojektował okładkę. W ten sposób natrafiłem na “żyłę złota”, kopalnię informacji, skarbnicą wiedzy o autorze. Tu znalazłem odpowiedzi na każde pytanie, nawet to niezadane. Któż bowiem lepiej zna Pękalskiego, niż sam Pękalski?
W domu jednym tchem przeczytałem otrzymany tomiki. Docierało do mnie słowo. Zwięzłość formy, nieskomplikowana konstrukcja języka, prostota metafory to sprawiały. Olśnienie. Spróbujmy zaczerpnąć z tego źródła.

Na początek ustalmy jak wygląda codzienny, szary dzień artysty.

Moja codzienność.

Budzi mnie
nie zaczęta
radość dnia.
W pośpiechu chleba
jem śniadanie.
Domową pańszczyznę
załatwiam
w gonitwie dłoni.
Z niecierpliwą
uciechą klamki
otwieram drzwi
pracowni.
Tam na ścieżkach
mojego pędzla
wydeptuję
kolorowe godziny
aż zaśnie ze mną
zadowolony
dzień.

Do tego opisu dodać należy tłumy, pielgrzymki do jego galerii, pracowni. Są to autokary z wycieczkami, samochody prywatne z rodzinami, koneserzy, ludzie oczarowani miejscem pod jabłonią, uczniowie, naśladowcy, koledzy po fachu, mieszkańcy wsi, sąsiedzi, natręci, itd....Wszyscy oni starają się skrupulatnie zburzyć przedstawiony w wierszu porządek dnia.
To jednak nie przeszkadza artyście. Wyraża to słowami modlitwy.

Modlitwa

za każde nowe dzisiaj,
które o brzasku
w ptasich gardłach śpiewa,
za każdą kromkę chleba
skrytą w kłosach zboża,
za kwiaty łąki
brzękiem pszczół pachnące,
i za to że od Ciebie
mam dłuta i pędzle,
że iskrę swoją zapalasz
w mym ręku
dziękuję Ci Panie

Dzięki Ci Panie, bowiem my możemy oglądać, to co On tworzy. Robią to ręce (jeśli kiedyś czytelniku zawitasz do Hoczwi, do galerii pana Pękalskiego, spójrz na jego dłonie):

Patrząc na swoje ręce
Znalazłem rym do dłoni:
są ciężko spracowane
jak para chłopskich koni.

czerpiąc z głębi duszy:

...Idę do siebie
po kwiaty
dobrych uczynków
do bukietu
dla Madonny

O swojej twórczości pisze tak:

W desce z koryta
wyżartej świńskim zębem czasu
w świętokradztwie
drewna
pod objawieniem pędzla
odnajduję zagubione
madonny, pantokratory i mandyliony
w nowo napisanym
życiorysie deski

Wzorce czerpie w otaczającym świecie, dostrzegając to, czego inni jeszcze nie widzą.

...jestem wiecznym sztubakiem
w Alma Mater Przyrody

pisze w wierszu Szkoła.

Szkoła

Tam gdzie
w kalectwie kory
na bukowych bliznach
dzięcioł wystukuje
abecadło dłuta

Tam gdzie
w sekretach nici
pająk wysnuwa tajemnice kreski

Tam gdzie
nad zieloną fryzurą traw
motyl uczy kolorów
na palecie skrzydeł...

W innym zaś przekonuje nas

Przysięgam
na wszystkie
łyse pędzle
wycierane w nogawki.
Przysięgam
na barwnie wyświechtane rękawy,
że codziennie
bez świętokradztwa
przez zmęczone okulary
wielu madonnom
zaglądam w oczy.

Ryzykowny eksperyment podpierania się wierszami, czerpania pełnymi garściami z tomiku stonujmy fraszką:

Wiersz

Połknął nieświeże metafory
i do tej pory leży chory.

Kiedyś zastanawiałem się nad odpowiedzią na pytanie, czy Pękalski jest bieszczadzkim zakapiorem, który ...rogatą duszę usiłuje przesłonić aureolą malowanych przez siebie świętych... Moja żona udzieliła mi na nie odpowiedzi zadając kolejne: ...Czyż może być zło w człowieku, który pisze takie wiersze?...

Mam

Mam taką łąkę
gdzie nad kwiatami
witraże skrzydeł
motylek otwiera

Mam takie okno
gdy go otworzę
jabłoń zieloną gałęzią
się wdziera

Mam także kota
kiedy go zawołam
pieściwie głowę
o mą dłoń ociera

Mam też dłuta
i pędzle z farbami
na lekarstwo
gdy życie uwiera

I mam też pewność
że każda z tych rzeczy
przestanie istnieć
gdy człowiek umiera

 

***

Za kontuarem
stoi śmierć
w nieskończenie długiej kolejce
staramy się
posuwać
jak najwolniej
i nie zazdraszczamy
tym,
którzy obsługiwani są
przy ladzie
szybciej od nas.

Spuentuję to pytanie kolejną fraszką z tomiku:

Na samego siebie

Gdy Pękalskiego bieda przygniecie
To on się nie da.
Madonnę zrobi na starej sztachecie
i sprzeda.

Marcel Domin

Sanok, wrzesień’2000



email6.gif (3506 bytes)Uwagi do Webmastera

Powrót